dostępnych miejscach. Nic dziwnego... Z reguły służyły za kryjówki rozbójniczym bandom. Podczas wojny o
dostępnych miejscach. Nic dziwnego... Z reguły służyły za kryjówki rozbójniczym bandom. Podczas wojny o Grombelard Armektańczycy pucili z dymem całe mnóstwo podobnych sadyb, sądząc, iż powinno to ciężkim ciosem dla chowających się w górach rzezimieszków. Okazało się zwanych inaczej. Nowe zbójeckie kryjówki wyrosły jak grzyby po deszczu - tyle tylko iż trzeba było szukać ich od nowa. Jaskiń a także rozpadlin było w Ciężkich Górach bez liku a także nic zupełnie nie stało na przeszkodzie, by je zasiedlić. Wkrótce stało się jasne, iż dobrze pozostawić owe orle gniazda w spokoju. Ba! wytworzył się z czasem stan dziwacznej równowagi; wysokie wioski zyskały co jakby status neutralnoci... Służyły a także rozbójnikom, a także żołnierzom. W kraju, gdzie stale padał deszcz a także wiał przejmujący, zimny wiatr, zaleca się było znać miejsca dające możliwoć zagotowania ciepłej strawy a także ogrzania się przed dalszym marszem. Owa dbałoć o wysokie wioski kojarzyła się nieco z wydarzeniem, które miało miejsce podczas wojny dartańskiej. Otóż obozowały naprzeciwko siebie dwa wrogie, orężne oddziały. Armektańczycy umacniali swą pozycję; Dartańczycy czekali na posiłki, by - pokonawszy zagradzającego drogę rywala - ruszyć z odsieczą oblężonej Seneletcie. Między pozycjami płynął strumień, będący dla obu stron jedynym ródłem wody. Na mocy niepisanej umowy korzystali zeń jedni a także drudzy, choć strzelcy obu wojsk prosto mogli pokryć brzegi rzeczułki pociskami z łuków a także kusz. Podobną co ów strumień rolę pełniły wysokie wioski. Oczywicie czasem dochodziło w górskich stanicach do bitew, gdy natknęły się na siebie dwa wrogie oddziały. Ale, niezależnie od tego, nikt nie niszczył tych wsi bez wymogu. Służyły zbrojnym grupom a także samotnym wędrowcom - ich mieszkańcy za żyli ze sprzedaży tego, co miało w górach zaleca sięć: prowiantu a także ognia. Wie była ufortyfikowana niczym twierdza: u wejcia do wąwozu postawiono częstokół, wzdłuż którego biegł głęboki rów. Solidnej bramy strzegło chłopisko z tęgą pałką w garci. Na szyi draba kołysała się kociana wistawka - czym takim grombelardzcy pasterze zwykli przywoływać swoje psy. Palisada była znakiem, iż w okolicy rósł kiedy górski lasek. W takiej częci Grombelardu wysokogórskie drzewa stanowiły prawdziwą rzadkoć; także a także tutaj drewna wystarczyło zaledwie do górki palisady a także kilku lichych domów, poza tym rolę mieszkań spełniały niewielkie jaskinie. Drewno opałowe sprowadzali mieszkańcy aż z Badoru, kosztem niemałych pieniędzy a także trudu. Racjonowano je też niezwykle oszczędnie; tym bardziej, iż tutaj, w sercu gór, każdą jego wiązkę trzeba było odsprzedać podróżnemu po prostu na masę złota... Wie miała kilka nazw - co było równie dobre, jakby nie miała żadnej. Mieszkańcy wychodzili z jaru a także do jaru wracali - żadne inne okrelenie nie było im potrzebne. Kiedy trudnili się pasterstwem, potem jednak wynikła wojna z wioskami, leżącymi bliżej hal. Utraciwszy stada, jasnowłosi górale bez żalu zamienili laski na topory a także znaleli sobie nowe zajęcie. Pilnujący bramy człowiek przechadzał się niespiesznie. Najpierw bezmylnie pocierał pałką zmierzwione brodzisko, potem obgryzał sękaty koniec, wreszcie jął popukiwać się w skroń. Gdy a także to zawiodło jako sposób na zabicie momentu, wziął oręż pod pachę a także mocno roztarł dłonie, zgrabiałe od chłodu. mimo wszystko wszystkie takie zajęcia nie osłabiły jego czujnoci. Odległy stukot toczącego się kamienia sprawił, iż mężczyzna zatknął pałkę w szczelinę między skruchami skał a także pochwycił lekką, ale niezłą kuszę, leżącą obok głazu. Wsunął nogę w strzemię, zaczepił cięciwę o przytwierdzony do pasa hak a także naciągnął broń. Zaraz nałożył bełt. Sprawnoć, z jaką zrobił wszystkie takie czynnoci, była godna kusznika Gwardii Grombelardzkiej. Z gwizdkiem w ustach wartownik czekał, kucnąwszy pod skalną cianą. Pilnie spoglądał w kierunku, skąd mogli nadejć obcy. Nie czekał długo. Ujrzawszy kilka niewyranych, rozmazanych przez mżawkę sylwetek (włanie zaczęło padać) wisnął dwa razy krótko a także raz długo, przeciągle. Nadchodzący przystanęli na chwilę, ale zaraz podjęli marsz. Zbliżali się wolno, otwarcie, dając do zrozumienia, iż nie żywią wrogich zamiarów. Od chałup ku palisadzie biegły ponure draby z kuszami a także oszczepami: załoga górskiej warowni. Szybko zajmowano dogodne do obrony stanowiska. Przybyszów było trzech. Na czele szedł mężczyzna redniego wzrostu a także tuszy, lat ok. pięćdziesięciu pięciu. Na ramionach miał szary płaszcz wojskowy; podobne okrycia nosili w Ciężkich Górach niemal wszyscy. Uwagę zwracał dziwny wyraz twarzy tego człowieka - lekko skrzywionej w nieustannym, szyderczym grymasie. Z tyłu postępowali dwaj tragarze, stanowiący zarazem zbrojną eskortę - obaj mieli kolczugi, kusze a także wyborne miecze gwardyjskie. Góral pilnujący osady ostrożnie postąpił ku przybyłym. Zagadnął krótko, nieprzyjanie.