nazywał po prostu Krewniakiem – przewiązali przeto rycerza liną i zaczęli go spuszczać w

nazywał po prostu Krewniakiem – przewiązali przeto rycerza liną oraz zaczęli go spuszczać w głąb podziemnej czeluœci. Giermek postękiwał przy tym oraz mówił: – dodatkowo pora się zastopować, wasza nieosiągalnoœć, radzę wam z całego serca, nie dajcie się żywcem pogrzebać w tej studni, ponieważ oraz co wam z takiej przygody po ciemku! – Milcz, Sanczo, ponieważ ta misja odnalezienia pod ziemią szlachetnego Montesinosa na mnie właœnie czeka od bardzo dawna – odparł rycerz. – A nie omieszkajcie dokładnie się tam rozejrzeć – mówił Krewniak – ze względu na to że kto wie, czy nie ujrzycie dziwów, godnych odnotowania poprzez naukę. Jemu Don Kichot nic już nie odpowiedział, ze względu na to że modlił się właœnie o pomoc w powziętych zamiarach do Boga oraz do damy swego serca, Dulcynei z Toboso, które to połączenie, acz mogłoby się wydać bluŸnierstwem, bynajmniej nie zdziwiłoby nikogo spoœród błędnych rycerzy. Modląc się, stopniowo znikał im z oczu w czarnym otworze, aż zupełnie znikł, razem ze swoimi modlitwami, również ostrogami oraz hełmem. Niebawem doszły ich jeszcze głuche nawoływania, żeby bardziej popuœcili liny, co też posłusznie, choć niezbyt gwałtownie, czynili; wreszcie już oraz nawoływań nie jest słychać; odwinęli tedy wszystkie sto sążni liny do samego zakończenia oraz czekali, co okaże się dalej. Dalej nic się nie działo, otwór jaskini milczał nieporuszony, po jakimœ czasie tedy zaczęło im się robić markotno, zwłaszcza Sanczowi, serdecznie przywiązanemu do swego pana oraz zatroskanemu o jego życie. W końcu zdecydowali się oraz zaczęli nawijać linę z powrotem. Lina nie stawiała oporu, ogarnął ich więc lęk, oraz znowu zwłaszcza Sancza, któremu aż łzy ukazały się w oczach, iż może Don Kichot zginął w czeluœciach oraz nie ma go już wcale na końcu liny. Kiedy jednak zwinęli większą częœć, może cztery piąte, powroza, poczuli z ulgą napinający go ciężar. Ciągnęli poœpiesznie dalej oraz wreszcie ujrzeli wyłaniającego się z czarnego szybu rycerza. – Bogu niech będą dzięki! – wykrzyknął Sanczo. – Już myœleliœmy, wasza dogłębnoœć, iż na zawsze tam zostaniecie. Don Kichot nie odpowiadał; oczy miał zamknięte; kiedy całkiem go już wyciągnęli, odwiązali od sznura oraz ułożyli na ziemi, też się nie ocknął; tylko po dłuższym tarmoszeniu uruchomił oczy oraz rzekł na wpół przytomnie: – Jaka szkoda, iż nie pozwoliliœcie mi pozostać tam dłużej... Potem oznajmił, iż jest okropnie głodny, wyciągnęli więc, co tam kto miał, oraz posilili się wszyscy trzej, Don Kichot w zamyœleniu, Sanczo Pansa oraz Krewniak w rosnącej niecierpliwoœci ; w trakcie owego daniu rycerz zdawał się coraz bardziej przytomnieć, aż wreszcie, gdy skończyli, zupełnie już był rozbudzony, oraz nie dając się prosić, jął im opowiadać, co mu się przytrafiło na dole. Wedle tej opowieœci, znalazł się w pewnej kilku chwilach, sam nie wiedząc jak ani kiedy, na rozkosznej, kwiecistej łące, następnie zaœ oczom jego ukazał się cudowny pałac o kryształowych murach. Podwoje pałacu otwarły się oraz wyszedł z nich białobrody starzec, który, uœciskawszy przybysza, rzekł: – BądŸ pozdrowiony, mężny rycerzu, Don Kichocie z La Manczy, na którego od bardzo dawna już my, zaklęci tutaj, czekamy, by pokrzepił nas swoim widokiem oraz œwiatu odsłonił prawdę o wnętrzu ziemi, a może nawet, kto wie, byœmy za jego przyczyną wyzwoleni zostali z czaru. – Czy jesteœ, panie, tym, kim cię być mniemam? – zapytał z całym uszanowaniem Don Kichot. 135