potrafił spędzić pół dnia na przyglądaniu się, jak trójrożny nenitesk zrywa listowie

potrafił spędzić pół dnia na przyglądaniu się, jak trĂłjroĹźny nenitesk zrywa listowie nieświadom głodu. Opancerzona skĂłra i wielkie płyty ochronne przed czaszkami rozwinęły się jako obrona przed drapieĹźnikami, ktĂłre wymarły miliony lat temu. Być moĹźe jedynie małe ich grupki przetrwały w jakichś starych metropoliach Entoban*. Ślady genetyczne tego zagroĹźenia tkwiły nadal w mĂłzgach gigantycznych stworzeń; czasem, gdy coś je spłoszyło, kręciły się w 90 kółko i podrywały rogami wielkie kawały ziemi, jakby walcząc z dawnymi wrogami. Zdarzało się to mimo wszystko wyjątkowo, zwykle przedzierały się przez gąszcz, pochłaniając wszystko dookoła. Kerrick odkrył wkrĂłtce, Ĺźe jeśli poruszał się powoli, mĂłgł podejść całkiem niedaleko do olbrzymich bestii, bo nie widziały nic groĹşnego w jego maleńkiej sylwetce. Ich skĂłry były mocno pomarszczone, małe, kolorowe jaszczurki chodziły im po grzbietach, właziły w fałdy, szukając pasoĹźytĂłw. Pewnego dnia, nie zwaĹźając na niespokojnie szarpiącą smycz Inlènu*, podszedł tak niedaleko, Ĺźe mĂłgł dotknąć wyciągniętą ręką zimnej, szorstkiej skĂłry jednego z gigantĂłw. Wywołało to niespodziewany skutek. przez chwilę ujrzał w pamięci inne wielkie, szare stworzenie, mastodonta Karu, unoszącego trąbę, by obsypywać grzbiet piaskiem, patrzącego bystro jednym okiem na Kerricka. Obraz zniknął rĂłwnie szybko, jak się pojawił; tkwiła przed nim szara ściana boku neniteska. Nagle znienawidził to stworzenie, tę nieczułą skałę, nieruchomą i głupią. OdwrĂłcił się i miał właśnie odejść, gdy coś zaniepokoiło zwierzę. Z jakiegoś względu wziął innego neniteska za napastnika, rozległ się łomot gigantycznych cielsk, huk zderzających się pancerzy i rogĂłw. Kerrick przyglądał się, jak niszczą małe drzewa i rozrzucają ziemię, aĹź im się to znudziło i rozdzieliły się. miejscem, ktĂłrego Kerrick nie lubił, była rzeĹşnia, gdzie codziennie zabijano i ćwiartowano dużo zwierząt Zabijano szybko i bezboleśnie; u wejścia do zagrody straĹźniczka po prostu strzelała do wprowadzanych zwierząt. Do środka wciągały je wielkie bestie, bardzo silne i głupie, najwidoczniej zupełnie obojętne na to, Ĺźe brodziły po brzuchy we krwi. Wewnątrz szła rzeĹşnicka robota: rozcinano i krajano na kawałki dodatkowo ciepłe ciała, potem wrzucano je do kadzi z enzymem. Kerrick przywykł juĹź do galaretowatego, na wpół strawionego mięsa i dlatego nie miał ochoty oglądać, jak bywa przyrządzane. Laboratoria, w ktĂłrych pracowały Vanalpè, Zhekak i ich asystentki były dlań niepojętakie, a przeto nudne. Kerrick rzadko tam chodził. Wolał poznawać niezwykle drobiazgowy model rosnącego miasta lub rozmawiać z samcami. Odkrył je niedługo po tym, jak nie wpuszczono go na plażę narodzin. Nikogo tam nie wpuszczano poza straĹźniczkami i opiekunkami. DostrzeĹźone przez ciernistą zaporę wokół plaĹź tłuste samce wylegujące się na słońcu wydawały mu się niewiarygodnie tępe. Co innego samce w hanalè. Nie pamiętał juĹź, jakim wstrząsem było dla niego odkrycie, Ĺźe wszystkie spotkane Yilanè, nawet najstraszniejsze, jak Stallan, są samicami. Traktował to teraz jako rzecz normalną, gdyĹź dawno zapomniał, jaką rolę grała kwestia pici u Tanu. Po prostu ciekawiła go nie widziana przenigdy część miasta. O przyczynę niewpuszczania go do hanalè dużo razy pytał Vaintè. Bawiło ją to, choć nie wyjaśniała dlaczego. Zdecydowała, Ĺźe nie naleĹźało mu, jako samcowi, bronić wejścia, ale Inlènu* nie mogła wejść - dlatego zakazywano tego i jemu. Myślał o tym długo, aĹź znalazł rozwiązanie. Wejdzie przez drzwi, ktĂłre za nim zamkną. Zostawi za nimi Inlènu*, choć nadal będzie ich łączyć niezniszczalna więź. Nie mĂłgł się wprawdzie ruszyć od drzwi, tak iĹź nie widział całego wnętrza hanalè. Ale to nie miało wpływu, gdyĹź samce przyszły do niego, uradowane tym urozmaiceniem w własnym nudnym Ĺźyciu. Kerrick nie potrafił odróşnić samcĂłw od samic. Był na tyle młody, Ĺźe nie uwaĹźał tego za waĹźne. zaledwie gadatliwość samcĂłw, gdy przeszło im podniecenie wywołane jego odwiedzinami, skłoniła je do odsłonięcia swej natury.